poniedziałek, 1 października 2018

Notatki samobójcy - recenzja Shadow


Dziś chciałabym przedstawić Wam recenzję książki pt. „Notatki samobójcy”, której autorem jest Michael Thomas Ford. W sumie nie wiem, co podkusiło mnie do kupna jej kupna. Stała sobie na półce w księgarni, jak cała reszta, ale ta jedna jedyna (no dobra były dwie, ale o tej drugiej kiedy indziej) przykuła moją uwagę. Wysoce prawdopodobne, że zajarałam się okładką, jak sroczka. Szczerze powiedziawszy, w momencie, gdy zaczynałam czytać tę książkę, nie spodziewałam się po niej zbyt wiele i faktycznie, nie jest to lektura, która w jakiś sposób na mnie wpłynęła. Niemniej muszę przyznać, że bardzo dobrze się przy niej bawiłam i nie żałuję wydanych pieniędzy.
Książka napisana jest w formie pamiętnika. Spotykamy się w niej z Jeffem – piętnastolatkiem, który poprzez podcięcie żył, próbował popełnić samobójstwo. Poznajemy go w momencie, gdy chłopak budzi się w sali szpitalnej, na oddziale psychiatrycznym. Na początku upiera się, że nie jest „wariatem”, nie chce współpracować z lekarzem, a czterdziestopięciodniową terapię traktuje, jak najgorszą z możliwych kar, odliczając dni do powrotu do domu. W trakcie lektury poznajemy również grupę, z którą Jeff ma zajęcia, a także jego najbliższą rodzinę.
Jak wcześniej wspomniałam, bardzo dobrze bawiłam się w trakcie czytania „Notatek samobójcy”. Nie zmienia to jednak faktu, że było kilka rzeczy, które denerwowały. Przede wszystkim początkowa postawa głównego bohatera mocno daje się we znaki. Normalnie masz ochotę dać mu opakowanie żyletek, żeby skończył to co zaczął. Później wraz z akcją możemy zauważyć zmiany, które w nim zachodzą. Jest to niewątpliwy plus, bo mamy tutaj do czynienia z bardzo ciekawą oraz płynna przemianą głównego bohatera. Autor postarał się, aby nie wyglądało to na zasadzie „Cześć Jeff, jestem twoim lekarzem. Będzie fajnie.” i w tym momencie, chłopak zamienia się w dziecko tęczy i jednorożców. Dodatkowy punkcik dałabym tej książce za bohaterów pobocznych, należących do grupy, z którą Jeff odbywa terapię. Postaci nie są jałowe, mają swoje historie, zachowania, charaktery. Spotykamy się tam z kilkoma problemami, nie tylko z próbą popełnienia samobójstwa z powodu, który jest w sumie całkiem niezłą bombą, dlatego Wam o nim nie powiem. Bez spoilerów. To co nie przypadło mi do gustu, to nagłe wstawki soft porno dla nastolatków, które pojawiają się trochę na odczepnego. W kontekście całej książki są zrozumiałe, ale moim zdaniem trochę słabo wkomponowane. Jak dla mnie zabrakło też trochę epilogu, który poinformowałby, jak główny bohater radzi sobie po wszystkim, co go spotkało, jednak jest to do przeżycia.
Szczerze i z czystym sercem mogę wam polecić tę książkę, jako czasoumilacz. Nie jest to literatura wysokich lotów, bo w końcu czego się spodziewać po lekturze dla nastolatków, ale daje radę.

niedziela, 29 lipca 2018

Nie taki klasyk straszny #1 Bobok


Kojarzycie takiego pana – Dostojewskiego? Wiecie, ten który męczy licealistów Zbrodnią i Karą (lub jak twierdzą co poniektóre rodzynki Zbrodnią Ikara).
Już znacie?
Cudownie!
Przyznam szczerze, że ta powieść Dostojewskiego mnie nudziła i irytowała. Nie mogłam znieść ani jednego bohatera, co nie przeszkadzało mi, aby jak w każdej lekturze zachwycać się aspektem artystycznym. Niestety zebrało mi się trochę takich lektur, gdzie nie mogłam docenić fabuły, a mogłam docenić tylko stylistykę. To sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, czy klasykę możemy czytać ot tak – dla ciekawej fabuły i bohaterów, a nie doszukiwania się filozofii epoki?
Moja odpowiedź?
Oczywiście, że tak!
W tej serii postaram się Wam podawać tytuły, które mimo że wiekowe, nie wymęczą nas jak niektóre lektury.
Postanowiłam zacząć od opowiadania wspomnianego rosyjskiego pisarza – Bobok.
Rosyjska fantastyka XIX-wieczna ma to do siebie, że każdy pisarz wyprodukował coś z tej  dziedziny, ale nie skupiali się tylko na niej. Dostojewski nie był wyjątkiem i stworzył opowiadanko z lekkim stylem i wartką fabułą. Bohaterowie nie są za ciekawi – większość irytuje, ale nie odrzuca, co liczę na plus. Jeżeli chodzi o samą fabułę w skrócie, to dostajemy historię pisarza, który przypadkiem podsłuchuje rozmowę trupów na cmentarzu. Więcej nie zdradzę, ponieważ opowiadanko ma około dwudziestu stron i można się z nim spotkać w zbiorze Groza i niesamowitość w prozie rosyjskiej XIX i początku XX wieku.


sobota, 30 grudnia 2017

Prokurator - kryminał?



Nie jestem fanką kryminału. Mam wrażenie, że ten gatunek ma za mało do zaoferowania – to tylko moja opinia. Niemal każdy z nich jaki czytałam miał bardzo prosty schemat, a morderca za długo się przede mną nie uchował, dlatego stronię od tych dzieł. Są dosłownie trzy książki z tego gatunku, które przypadły mi do gustu – o nich jednak kiedy indziej.
Nie tak dawno temu na stronach książkowych zawrzało – jedni Prokuratora pokochali, inni wręcz przeciwnie. Osobiście nie chciałam po nią sięgać, ponieważ reklamowano ją jako kryminał (przez niektórych określany na wyrost kryminałem wszechczasów), ale dorwałam egzemplarz na przecenie za śmiesznie niską cenę. Był to czas gdy nie miałam, co czytać, ponieważ dopiero się przeprowadziłam na studia, przywiezione książki już za mną, a reszta biblioteczki została w mieście oddalonym o dwieście kilometrów, więc z braku laku sięgnęłam w końcu po powieść Pauliny Świst i…
Spodobała mi się.
Nie mogę powiedzieć, żeby to była dobra książka. Nie ma w niej większych błędów, ale czasem mocno narzekałam Shadow, która jako moja współlokatorka została skazana na słuchanie mnie. Poza tym czuję się odrobinę oszukana, ponieważ dla mnie to nie ma wiele wspólnego z kryminałem…
Z erotykiem? Owszem, ilość scen miłosnych między bohaterami jest tak bogata, że zajęła ¼ książki.
Z romansem? Tak, bądź co bądź miłość rośnie między bohaterami. Udało się to mniej lub bardziej, ale romansu nie mogę wykluczyć.
Dreszczowiec/Thriller? W dużej mierze tak. Mamy panią adwokat szantażowaną przez niebezpiecznego gangstera, są strzelaniny, porwania i pościgi.
Kryminału brak. Jedyna zagadka jaka jest to przeszłość bohaterki, ale nie jest to element, na którym fabuła mocno się skupia.
Myśląc, że to będzie kryminał, spodziewałam się czegoś innego, ale nie mogę narzekać. Odrobinę przytłoczyły mnie sceny erotyczne, a bohaterowie mocno irytowali. W tak samo głupi sposób kłócę się z młodszym bratem. Autorka zrekompensowała mi to przyjemnym stylem i wartką akcją.

Podsumowując – jeżeli ktoś nastawia się na zagadki to tego nie dostanie. Najbardziej chyba skupiono na romansie, a ja sama traktuję to jako mocne guilty pleasure, więc z czystym sumieniem nie mogę tego polecić.

czwartek, 1 czerwca 2017

Powrót do dzieciństwa - Koszmarny Karolek





Ponieważ Dzień Dziecka już dziś, pomyślałam, że warto by napisać coś w tej tematyce. Pierwotnie miałam skonstruować top listę książek dla dzieci w oparciu o to, co sama kochałam czytać naście lat temu. Ta lista też się zjawi, ale jakby za sprawą przeznaczenia zawędrowała do biblioteki w Trzebielinie, gdzie dorwałam moją dziecięcą miłość – konkretnie chodzi o serię książek o Koszmarnym Karolku.
Początkowo miałam lekkie obawy – pamiętałam tę pozycję jak coś świetnego. Będąc w podstawówce książki z tej serii połykałam w ciągu dnia, a autorka była moim guru… A jak wszyscy wiemy gusta się zmieniają, ludzie dorastają i teraz – z upływem czasu – książka mogła wydać mi się trywialną paplaniną, a mój pierwszy książkowy mąż już nie byłby tak fantastyczny.

Mimo obaw w końcu przeczytałam książeczkę (bo inaczej nie mogłabym nazwać tych kilku opowiadań) i… Poczułam, że natychmiast chcę sięgnąć po kolejną. Może nie czytałam już jej przez dzień a przez godzinę, ale wciąż byłam tak samo zachwycona. Francesca Simon idealnie oddała spojrzenie dziecka na świat, a Karolek mimo upływu lat wciąż bawi swoją koszmarnością. Jego wyzwiska, sprzeczki z bratem i ambicje w postaci najbardziej zagraconego pokoju idealnie pokrywają się z dziecięcymi wspomnieniami moimi i moich znajomych… Ewentualnie marzenia ciut się zmieniają, bo mi marzyła się sprzedaż rękawiczek z papierków po cukierkach, a koledze kolekcja chusteczek higienicznych. Poza tym mimo obecnego wieku wciąż bawiłam się świetnie i nawet jeśli na wybryki w postaci alarmu z powodu rekina w basenie przymykałam oczy, bawiłam się wyśmienicie. Najwidoczniej moje obawy okazały się bezpodstawne, a Karolek rozbawi cię niezależnie, czy masz lat osiem, czy osiemdziesiąt.







sobota, 27 maja 2017

Naruto - recenzja anime

    „Naruto” to tytuł znanej chyba na całym świecie mangi Masashi'ego Kishimoto oraz jej adaptacji w wersji anime wyprodukowanej przez Studio Pierrot w reżyserii Hayato Date. Manga została opublikowana po raz pierwszy w roku 1999 przez wydawnictwo Shueisha w tygodniku „Shonen Jump”. Natomiast wersja telewizyjna ukazała się po raz pierwszy w telewizji kablowej TV Tokyo i sieci telewizji satelitarnej Animax dnia 3 listopada 2002. W Polsce wydawaniem mangi zajmuje się Japonica Polonica Fantastica, a anime w wersji ocenzurowanej emitowane było na stacji Jetix/Disney XD od 12 lutego 2007 roku w polskiej wersji językowej.
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że ktoś z was miał już okazję zapoznać się z tą serią, niemniej wypadałoby ją pokrótce opisać. Tak więc „Naruto” opowiada przede wszystkim o losach głównego bohatera Naruto Uzumakiego, który w zasadzie dopiero wkroczył w wiek nastoletni, a już musi mierzyć się z silnymi przeciwnikami i odnaleźć swoje nindo, czyli ścieżkę, którą będzie kroczyć przez życie. Wszystko to ma go doprowadzić do upragnionego tytułu Hokage- przywódcy Wioski Ukrytej w Liściach, który jest równoznaczny z szacunkiem oraz uznaniem, których do tej pory młodemu ninjy nie było dane zaznać. Anime należy do tych z gatunku akcji, zaliczana jest także do fantasy oraz przygodowych, taki miks jest niewątpliwą zaletą. Świadczą o tym liczne, bardzo ciekawe oraz emocjonujące walki, które trzymają w napięciu jeszcze na długo po zakończeniu seansu. Kolejną z zalet są wspaniałe Openingi oraz Endingi, czyli muzyka rozpoczynająca i kończąca odcinki, a także soundtracki (tło muzyczne), których można słuchać na okrągło, ot tak dla umilenia sobie czasu. Dużym plusem jest również to, że ukazano rozwój postaci, zarówno bohaterów głównych i pobocznych. Możemy obserwować, jak młodzi wojownicy dorastają zarówno fizycznie- czego przykładem jest znajomość nowych technik, czy zwiększona wytrzymałość, jak i psychicznie- zmiana chociażby postrzegania tytułowego bohatera przez jego rówieśników. Nadaje to realizmu, a także pozwala nam zżyć się z postaciami, jak z prawdziwymi przyjaciółmi. To co uważam za jedną z większych zalet to postaci poboczne- każda z nich jest inna, ma swoją historie, a często gęsto są tak wyjątkowi, że skradają serce oglądającego bez reszty. Przykładami takich postaci są Kakashi- nauczyciel/ mistrz trójki głównych bohaterów, czy Itachi- jeden z członków szanowanego klanu Uchiha, którzy dorobili się własnej rzeszy wiernych fanów. Wiernych na tyle, że z chęcią wymieniliby Naruto Uzumakiego na jedno w tych dwóch panów wymienionych powyżej.
Jednak, żeby nie było tak kolorowo, bo w końcu nic nie jest doskonałe (no chyba, że Itachi), należałoby wspomnieć coś o wadach. Jedną z nich jest sposób zanimowania, czyli tzw. kreska. Nie żeby była jakoś szczególnie zła, jednak należy wziąć pod uwagę, że „Naruto” jest niezwykle popularnym anime, więc o ile przy początkowych odcinkach jest to „wybaczalne”, tak uważam, że z czasem można było ją dopracować. W końcu ekscytujące walki najlepiej ogląda się, gdy mają dobrą kreskę. Kolejnym minusem są co poniektóre postaci. Postaram się to wyjaśnić bez zdradzania fabuły, ale jednocześnie w miarę konkretnie, żebyście mieli szansę zrozumieć o co mi chodzi. Najlepszym przykładem jest tutaj chyba Sasuke- postać logiczna jak matematyka, czyli nielogiczna. Jego działania w większości nie mają sensu. Często zaprzecza sam w sobie i no cóż najzwyczajniej w świecie zachowuje się jak pięcioletnie dziecko, które nie mozę się zdecydować- czerwone autko czy niebieski statek. Ku ironii kolejną taką postacią jest Sakura, która uparcie twierdzi, że prawdziwie kocha, a jakże, Sasuke. Wspomniane jest, że Sakura to dziewczyna o ponadprzeciętnej inteligencji, niestety pokazywane jest to sporadycznie, przez co przez większość czasu oglądający łapie się za głowę, głęboko zastanawiając nad głupotą bohaterki. No i na koniec niewybredny smaczek w postaci fillerów. O ile dodatkowe odcinki same w sobie nie są czymś złym, bo przecież ubogacają fabułę, o tyle wciskanie ich pomiędzy odcinki, w trakcie których toczą się walki, zabija cały nastrój i napięcie zbudowane wcześniejszymi wydarzeniami.
Podsumowując, jako wierna fanka szczerze polecam wam obejrzeć „Naruto”, nie zwalnia mnie to jednak z odpowiedzialności przestrzeżenia was przed postaciami typu Sasuke czy Sakura, albo naszymi ukochanymi fillerami, szczególnie dającymi o sobie znać w drugiej serii.


sobota, 20 maja 2017

Sztuka Okładki

Do tych krótkich rozmyślań skłoniła mnie rozmowa z przyjaciółką. Dokładnie chodziło o nowe okładki Trylogii Czasu – jednej z moich ulubionych serii swoją drogą. To jak nowe okładki mają wyglądać możecie zobaczyć poniżej.

W naszej dyskusji głównie szło o to, które okładki są lepsze i muszę przyznać, że te nowe są śliczne, ale nijak do tej serii nie pasują.
Stąd też moje rozważania – czy wydawnictwa nie podchodzą ciut nierozważnie do doboru grafiki reprezentującej książkę? Posłużę się dalej przykładem Trylogii Czasu. Książki te są z gatunku fantasy i raczej skierowane do nastolatków. Powieści są lekkie, ale mają też swego rodzaju dozę mroku, dlatego – moim zdaniem – nowe okładki mogą być mylne. Ukazane w cukierkowym stylu bardziej pasują do baśni. To samo tyczy się trylogii Silver tej samej autorki – cukierkowy styl, a w powieści jest element składania ofiary z człowieka. Osobiście mam wrażenie jakby miało to skusić dziewięciolatki, a to nie one są docelowym odbiorcą.
To tyle jeśli chodzi o moje narzekania. Oczywiście Niedopasowane okładki to nie problem każdego wydawcy i każdej książki, bo wystarczy spojrzeć na Szóstkę Wron, które kuszą każdą okładkową srokę i doskonale ukazują, kto powinien być odbiorcą.

Na koniec taki apel do Was – podzielcie się z nami waszymi „złymi” okładkami i do zobaczenia w kolejnym poście.

wtorek, 14 lutego 2017

Walentynki... Nasze ulubione shipy



Ponieważ to dzień zakochany, poniżej przedstawimy Wam nasze ulubione shipy z książek młodzieżowych. Oczywiście jest mnóstwo innych wartych zaznaczenia, ale my ograniczyłyśmy się do dziesięciu. A gdybyście byli ciekawi fabuły książek to kliknijcie w nazwę shipu, on was przekieruje na lubimyczytac.pl, gdzie są ich profile.

A teraz zapraszam!

Są to postaci pochodzący z serii książek o Liv Silver – Kerstin Gier. (Linki do książek na lubimy czytać jest zawarty w nazwie shipu). Umieściłam ich na samym dole tej listy, bo to ship świeży i jednocześnie kocham go i nienawidzę. Mam co do niego dylemat, no i nie jest on też typowo romantyczny.




Psataci z serii Kłamca Jakuba Ćwieka zajmują u mnie 9 miejsce. Przyznam, że uwielbiałam ten ship na początku – chronologicznie do wydarzeń z Kłamca 4. Potem mocno mi obrzydł, ale sentyment pozostał.



No cóż… Słynny z Fangirl Simon Snow i Baz… Okay, dobra, kochałam ich od fangirl, to był mój ship numer jeden, chociaż obok miałam też Leviego… Wracając do wątku, wybrałam Simona i Baza nie tylko przez ich relację w Fangiel, ale też to co ukazano w powieści poświęconej tej dwójce. To była miłość od pierwszego wejrzenia.



Siódme miejsce mają bohaterowie powieści Szeptucha oraz Noc Kupały – Katarzyny Bereniki Miszczuk. Mieszko i Gosława to taki typ pary, o których po prostu wiesz, że będą razem. Otwierasz książkę i widzisz tę miłość jeszcze zanim dostrzegą ją bohaterowie. Ta para znalazła się w tym zestawieniu, ponieważ jest dość niebanalna, ale abyście to zrozumieli musiałabym was zapoznać bliżej z Mieszkiem, a że wolę unikać spoilerów namawiam, żebyście sami sięgnęli po tę powieść.



Kolejni bohaterowie pani Miszczuk, tym razem zawitali do nas z powieści Wilk oraz Wilczyca. To pierwsze pozycje jakie przeczytałam z repertuaru tej pisarki i przyznam, że z miejsca pokochałam Maksa. Margo trochę mniej, bo zazdrościłam jej faceta, ale boski metal Max i szalona Margo zasłużyli na miejsce na liście dzięki swojej nietypowości. (No dobra, poza tym Max pisze najlepsze piosenki! On sprawia, że ten związek jest wyjątkowy, ale ćśśś, bo Margo się wkurzy ;) ).



Bohaterowie Nevermore to typowa pusta laleczka, która na przestrzeni serii przechodzi przemianę na lepsze oraz goth Varen – sarkastyczny, tajemniczy i romantyczny. Dodajcie do tego mrok charakterystyczny dla twórczości Poego oraz sny… Romans wart zapoznania.



Kolejne powieści Kerstin Gier z trylogii czasu. Po Gwen i Gideonie też widać, że to ten jeden ship i nic z tym nie zrobisz, no tę miłość czuć – nawet gdy lud opiera się, że tak nie jest. Gwen i Gideon toczą swój romans na przestrzeni wieków, dzięki swojej zdolności podróży w czasie, co samo w sobie mnie w nich pociąga, ale lubię też połączenie „dorosłego” Gideona, poważnego i inteligentnego oraz Gwen, która jest dziecinna i wesolutka.  Są różni, cały czas się sprzeczają, a i tak jakoś się dogadują.



Para z Igrzysk Śmierci nie ma za wiele poświęconego czasu, ale dla mnie to para dorosła. Przypominają mi dobre, spokojne małżeństwo, które znalazło się w środku masakry zamiast siedzieć spokojnie w swoim domku. Tak, wiem, w Panem nie mieli na to szans, szczególnie biorąc pod uwagę, co wyprawiał Snow. Tak czy inaczej to moje skojarzenie zapewniło im miejsce na podium.



Bohaterowie z Szóstki Wron i… Nie wiem, co tu mówić, żeby nie spoilerować. Chyba jedyne, co mogę zrobić, to polecić przeczytanie.



No i oto para numer jeden! Oni również pochodzą z powieści Szóstka Wron i szczerze – nawet nie spodziewałam się, że tam znajdę jakikolwiek ship, a to jeden z moich pierwszych. Relacja między Kazem i Inej są naprawdę świetne. Zarysowana ich historia, rozwój uczucia i psychika bohaterów sprawiły, że to mój zwycięzca.